Przestępstwo znalezione pod ziemią
Tytuł
może i godny autobusowego kryminału, którego fabuły nie pamięta się już chwilę
po przeczytaniu ostatniej strony. Ale nie, nic się nie zmieniło i na Nielegalu
nadal nie ma historii trzymających w napięciu ;) Tylko artykuły, paragrafy,
ustępy… Choć tym razem rzeczywiście będzie o przestępcach, tajemnicach,
poszukiwaniach i chciwości, a wszystko okraszone kilkoma przepisami i oparami –
dobrze znanego z polskiego ustawodawstwa – absurdu… Czyli na warsztat trafia
zagadnienie legalności poszukiwaczy skarbów. Zakręconych hobbystów, którzy z
popiskującą laską przypominającą podkaszarkę do trawy, przemierzają pola, plaże
i lasy w nadziei znalezienia czegoś więcej niż tylko kapsli po piwie.
Ale
po kolei. By dobrze odnaleźć się w sytuacji prawnej detektorystów (bo i tak się
o nich mówi), najpierw trzeba ustalić parę faktów. Po pierwsze, wykrywacze
metali są przyrządami legalnymi i dostępnymi w Polsce, w niekoncesjonowanej
sprzedaży. Podobnie jak saperka, kompas i mapa ;) Oznacza to, że teoretycznie
każdy może, z dnia na dzień, stać się poszukiwaczem skarbów! Natomiast
praktycznie, trzeba jeszcze wcześniej sypnąć groszem, bo sprzęt do tanich nie
należy. Rozpiętość cenowa jest bardzo duża: podstawowy detektor to koszt około
tysiąca złotych, ale poważniejsza zabawka może kosztować nawet 10 tysięcy.
Przy
takich kwotach, siłą rzeczy, może pojawić się pytanie, czy ta inwestycja się
zwraca? W ten sposób dochodzi do drugiej ważnej kwestii, czyli podziału
użytkowników wykrywaczy metali. Wyróżniamy dwie grupy: historyków (pasjonatów
lub łowców skarbów „kopiących w ziemi na akord”) oraz szperaczy przerzucających
ziarenka piasku na plaży w poszukiwaniu zaginionych 2zł. Podział jest o tyle
istotny, że dotyczą ich różne przepisy.
W
pierwszej kolejności rzut oka na plażowych
szperaczy. Założenie jest takie, że na plaży nie szuka się zabytków. Celem
jest raczej zgubiona biżuteria i monety (współczesne!). Ma to duże znaczenie,
bo do poszukiwania takich przedmiotów nie jest potrzebne pozwolenie, tylko
szczęście. Postępowanie w przypadku znalezienia „czegoś” regulują przepisy
ustawy z dnia 20 lutego 2015 r. o
rzeczach znalezionych (Dz. U. z 2015 r., poz. 397). Ponieważ takie
poszukiwania nastawione są na intratne znaleziska, to zazwyczaj stosujemy art.
5 ust. 3 tej ustawy, zgodnie z którym kto
znalazł pieniądze, papiery wartościowe, kosztowności, o których
mowa w art. 21 ust. 4 [złoto, platyna, srebro, w tym monety, wyroby
użytkowe ze złota, platyny lub srebra, kamieni szlachetnych, pereł oraz koralu], lub rzeczy o wartości historycznej,
naukowej lub artystycznej i nie zna osoby uprawnionej do ich odbioru lub nie
zna jej miejsca pobytu [a przecież nie zna], oddaje rzecz niezwłocznie właściwemu staroście [właściwemu ze
względu na miejsce znalezienia rzeczy].”
Jednak aby starosta nie musiał gromadzić pięciogroszówek, to w art. 12 ust. 4
wskazano, że może on odmówić przyjęcia rzeczy której szacunkowa wartość nie
przekracza 100zł. Hurra! – monety należą do znalazcy ;)
A co
z biżuterią? W takim przypadku starosta sporządza ich szczegółowy opis (art. 21
ust. 4), oraz w przypadku gdy szacunkowa wartość rzeczy przekracza 100 złotych,
umieszcza wezwanie na specjalnej tablicy ogłoszeń w urzędzie, na okres roku, licząc
od dnia znalezienia rzeczy oraz zamieszcza ogłoszenie w BIP. Natomiast jeżeli
szacunkowa wartość przekracza 5000 złotych, zamieszcza również ogłoszenie w
dzienniku o zasięgu lokalnym lub ogólnopolskim (art. 15 ust. 3). I jeśli nikt
się przez ten rok nie zgłosi, to wtedy szczęśliwy znalazca jest wzywany do
odbioru swojego znaleziska, w terminie nie krótszym niż 2 tygodnie. Oczywiście
za roczne przechowywanie rzeczy przez starostę, utrzymanie w należytym stanie i
próby odnalezienia właściciela znalazca musi staroście zapłacić :D
Natomiast jeśli właściciel znajdzie się w przeciągu tego roku, to zgodnie z
art. 10 ust. 1 znalazcy przysługuje znaleźne w wysokości 1/10 wartości
rzeczy…
Jakoś
mnie nie dziwi, że wszystko co znajdą plażowi szperacze ląduje w kieszeni. A co
do kwestii, ile jest takiego towaru w piasku, to zdania są bardzo podzielone.
Jedni twierdzą, że w sezonie poszukiwanie oznacza darmowe wakacje, inni że na
polskich plażach to żaden zysk. Na pewno żaden, kiedy działamy legalnie.
Druga
grupa to historycy: non profit i łowcy
skarbów-biznesmeni. W obu przypadkach sytuacja prawna jest dużo bardziej
skomplikowana, bowiem zgodnie z art. 36 ust. 1 pkt 12 ustawy z dnia 23 lipca
2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad
zabytkami (Dz. U. z 2014 r., poz. 1446, z późn. zm.) poszukiwanie ukrytych lub porzuconych zabytków ruchomych, w tym zabytków
archeologicznych, przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i
technicznych oraz sprzętu do nurkowania wymaga
pozwolenia wojewódzkiego konserwatora
zabytków. W ustawie starano się również określić, co jest zabytkiem: nieruchomość lub rzecz ruchomą, ich części
lub zespoły, będące dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i
stanowiące świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, których zachowanie leży w
interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną
lub naukową (art. 3 pkt 1). Taka definicja jest przez środowisko bardzo
krytykowana ze względu na brak precyzyjności i nadmiernie szeroki zakres. Co
więcej, poszukiwacze-amatorzy zwracają uwagę na pewne zjawisko świadczące o
niekonsekwencji w stosowaniu zapisów ustawy. Otóż wszelkie „świadectwa minionej
epoki”, które znajdują się w warstwie humusu [ziemi, nie potrawy] odgarnianego
koparką z stanowiska archeologicznego, są zwykłymi śmieciami o marginalnym
znaczeniu historycznym. Jednak jeśli zostaną odnalezione przez amatora, za
pomocą detektora, to jest to już zabytek ;) No, ewidentnie coś tu nie gra.
Jak
by jednak na to nie patrzeć, to poszukiwania historyka łatwo zakwalifikować do
ukierunkowanych na znalezienie „zabytków ruchomych”. Czyli potrzebne jest
uzyskanie pozwolenia, bo jego brak może się wiązać z odpowiedzialnością karną.
Ale jeszcze zanim o karach to krótko o trybie uzyskiwania takiej zgody, gdyby
ktoś myślał, że to nie kłopot działać legalnie… Otóż kłopot. Zgodnie z § 9
rozporządzenia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z dnia 14 października
2015 r. w sprawie prowadzenia prac
konserwatorskich, prac restauratorskich, robót budowlanych, badań
konserwatorskich, badań architektonicznych i innych działań przy zabytku
wpisanym do rejestru zabytków oraz badań archeologicznych i poszukiwań zabytków
(Dz. U. z 2015 r., poz. 1789) wniosek o pozwolenie na prowadzenie poszukiwań
przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz
sprzętu do nurkowania powinien zawierać:
1) imię, nazwisko i adres lub nazwę, siedzibę i adres
wnioskodawcy;
2) wskazanie miejsca poszukiwania zabytków;
3) wskazanie przewidywanego terminu rozpoczęcia i zakończenia
poszukiwań zabytków;
4) uzasadnienie wniosku;
5) imię, nazwisko i adres osoby kierującej poszukiwaniami
zabytków albo samodzielnie prowadzącej te poszukiwania.
Ponadto do wniosku
dołącza się:
1) program poszukiwania zabytków albo prowadzenia badań
archeologicznych;
2) dokument potwierdzający posiadanie przez wnioskodawcę tytułu
prawnego do korzystania z nieruchomości, uprawniającego do występowania z tym
wnioskiem, albo oświadczenie wnioskodawcy o posiadaniu tego tytułu, a w
przypadku gdy z wnioskiem występuje podmiot zamierzający prowadzić te
działania, zgodę właściciela lub posiadacza nieruchomości na ich prowadzenie
albo oświadczenie, że właściciel lub posiadacz tej zgody nie udzielił;
3) zgodę dyrektora parku narodowego albo regionalnego
dyrektora ochrony środowiska, w przypadku poszukiwania zabytków odpowiednio na
terenie parku narodowego albo rezerwatu przyrody.
Do tego należy uiścić
opłatę skarbową – 89zł i viola!
A jednak to nie koniec,
bo jak wynika z informacji od osób praktykujących te prawne zabiegi, cały
szkopuł tkwi w wymaganym „programie poszukiwań”. Ponieważ nie został on
doprecyzowany w rozporządzeniu, każdy Wojewódzki Konserwator Zabytków może
oczekiwać mniej lub bardziej szczegółowych programów. Najczęściej w takim programie
wymaga się:
1) całą masę oświadczeń o znajomości przepisów i zgodzie na
określony tryb postępowania ze znaleziskami,
2) specyfikacji sprzętu planowanego do wykorzystania w
poszukiwaniach,
3) mapy terenu w skali 1:25000,
4) wskazania celu poszukiwań, ewentualnie opisania historii
miejsca planowanych poszukiwań,
5) rzadziej podania zainteresowania i doświadczenia
poszukiwacza.
W
sumie te elementy sprawiają, że większość osób rezygnuje z papierologii i woli
działalność na Nielegalu ;) Ciężko się dziwić, bo poziom skomplikowania jest
naprawdę spory! Stąd też, zamiast zalewać Wojewódzkich Konserwatorów Zabytków
wnioskami o pozwolenia, poszukiwacze skarbów wolą uprawiać partyzantkę i
polegać na podwójnym szczęściu – znalezieniu zabytku i niedaniu się złapać ;) Popularnością
cieszą się również dobre rady „doświadczonych” kolegów, dostępne np. na stronie http://detektorysta.blog.pl/prawo/ (stan
na dzień 20.04.2017 r.):
„Do lasu nie wchodzimy z łopatą – możemy już z niego nie wyjść. Straż
leśna wywiezie nas i łopatę do najbliższej komendy policji.” – WTF?
„Po polach chodzimy wyłącznie na obrzeżach lub wcześniej przygotujmy
sobie drogę ucieczki w przypadku zauważenia przez policję.” – Kroczysz
śladami historii? Zabezpiecz przyszłość :D
„Miejmy w kieszeni trochę znalezionych groszaków, aby w razie czego móc
okazać policji czego szukamy.” – Sprytne, zwłaszcza w lesie lub na polu O.o
„Nie nośmy przy sobie wielkiej łopaty – to wzbudza podejrzenia.” – Bo
wielki wykrywacz metali to chleb powszedni…
„Możemy ze sobą zabrać na poszukiwania dzieci – wtedy służby porządkowe
traktują nasze poszukiwania jako zabawę z dziećmi.” – HIT! Jednak ze
względów bezpieczeństwa proponuję dzieci zastąpić kukłami ;)
Oczywiście
można być antysystemowcem i podążać za tymi wesołymi wskazówkami, ale trzeba
liczyć się z możliwymi konsekwencjami. A te mogą być całkiem poważne. Na
dodatek, na początku 2016 r. środowisko poszukiwaczy zabytków obiegły
niepokojące wieści o policyjnej nagonce wycelowanej w ich działalność. W
Internecie dostępne są historie o porannych
wizytach smutnych panów z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw
[sic!], stosowaniem podsłuchów i prowadzeniem innych czynności
operacyjno-rozpoznawczych lub dochodzeniowo-śledczych. Można odnieść wrażenie
że historycy-amatorzy to grube ryby przestępczego półświatka… Wracając jednak
do przepisów karnych, zacznę od prowadzenia poszukiwań bez wymaganego
pozwolenia. W art. 111 ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami
czytamy:
„1. Kto bez pozwolenia albo wbrew warunkom pozwolenia poszukuje ukrytych
lub porzuconych zabytków, w tym przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń
elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania, podlega karze
aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.
2. W razie popełnienia wykroczenia określonego w
ust. 1 można orzec:
1) przepadek narzędzi i przedmiotów, które służyły
lub były przeznaczone do popełnienia wykroczenia, chociażby nie stanowiły
własności sprawcy;
2) przepadek przedmiotów pochodzących bezpośrednio lub
pośrednio z wykroczenia;
3) obowiązek przywrócenia stanu poprzedniego lub zapłaty
równowartości wyrządzonej szkody.”
Jeśli wykrywacz metali
był z wyższej póki, to przy jego przepadku grzywna może wydać się śmieszna ;)
To
oczywiście nie koniec, tylko wskazówka dla organów ścigania, że warto szukać, ale
nie w ziemi – w plecaku, torbie, kieszeniach poszukiwacza oraz jego mieszkaniu
;) Jeśli uda się znaleźć coś, co spełnia szeroką definicję zabytku, to
prokurator może spróbować oskarżenia z art. 108 ustawy o ochronie zabytków i
opiece nad zabytkami („Kto niszczy lub
uszkadza zabytek, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.”).
Niewłaściwe przechowywanie, samodzielne wydobycie itd. może oznaczać niszczenie
lub uszkadzanie, a to jak widać jest już przestępstwem. Na podorędziu jest
jeszcze art. 110 ust. 1: „Kto będąc
właścicielem lub posiadaczem zabytku nie zabezpieczył go w należyty sposób
przed uszkodzeniem, zniszczeniem, zaginięciem lub kradzieżą, podlega karze
aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.”. A gdyby było mało to w art.
116 ust. 1 czytamy: „Kto niezwłocznie nie
powiadomił wojewódzkiego konserwatora zabytków lub wójta (burmistrza,
prezydenta miasta) albo dyrektora urzędu morskiego o przypadkowym odkryciu
przedmiotu, co do którego istnieje przypuszczenie, iż jest on zabytkiem
archeologicznym, a także nie zabezpieczył, przy użyciu dostępnych środków, tego
przedmiotu i miejsca jego znalezienia, podlega karze grzywny.”. Nikt się
nie wywinie!
Więcej,
bo zgodnie z art. 35 ust. 2 ustawy o ochronie zabytków „Własność Skarbu Państwa stanowią również przedmioty będące zabytkami
archeologicznymi, pozyskane w wyniku poszukiwań, o których mowa w art. 36 ust.
1 pkt 12. [czyli z wykrywaczem metali]”. Nieprzekazując zabytku organom
państwa, poszukiwacz dopuszcza się więc przestępstwa przywłaszczenia, w
tym przypadku własności Skarbu Państwa, czyli znalezionego zabytku: art. 284 §
3 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks
karny (Dz. U. z 2016, poz. 1137, z późn. zm.) „W wypadku mniejszej wagi lub przywłaszczenia rzeczy znalezionej,
sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności
do roku.”.
Reasumując,
jeśli poszukiwacz skarbów ma zacięcie historyczne, to w najlepszym razie grozi
mu utrata sprzętu i grzywna. W przypadku dalszego rozwoju wydarzeń, również przeszukanie
mieszkania i więzienie. Środowisko łowców skarbów wielokrotnie starało się
doprowadzić do zmiany przepisów, dostosowania ich do realiów polskiej
archeologii zarówno amatorskiej jak i profesjonalnej lub chociaż poprawić w
społeczeństwie swój wizerunek kryminalisty. Niestety bezskutecznie. Dla
ustawodawcy, archeolog/historyk-detektyw-amator to przestępca, który w głowie ma
tylko rządzę zawłaszczenia zabytków, należących do Skarbu Państwa. Opcja, że to
pasjonat, który chce pomagać w odkrywaniu historii i krzewieniu jej w społeczeństwie
nie wchodzi w grę. Błędne koło penalizacji jest zamknięte. Łowca skarbów zwykle
działa bez pozwolenia, a w takim przypadku zgłoszenie znalezionego zabytku
wiąże się dla niego z odpowiedzialnością karną. Dlatego nie ujawniają się, czym
mimowolnie uzasadniają argument o działaniu na szkodę Skarby Państwa i grabieży
dóbr narodowych. Dla takich osób nie ma taryfy ulgowej i nie ma powodów do
ułatwiania im poszukiwań… A najbardziej traci na tym nasza wiedza historyczna…