poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Nielegal #4/17



Przestępstwo znalezione pod ziemią
Tytuł może i godny autobusowego kryminału, którego fabuły nie pamięta się już chwilę po przeczytaniu ostatniej strony. Ale nie, nic się nie zmieniło i na Nielegalu nadal nie ma historii trzymających w napięciu ;) Tylko artykuły, paragrafy, ustępy… Choć tym razem rzeczywiście będzie o przestępcach, tajemnicach, poszukiwaniach i chciwości, a wszystko okraszone kilkoma przepisami i oparami – dobrze znanego z polskiego ustawodawstwa – absurdu… Czyli na warsztat trafia zagadnienie legalności poszukiwaczy skarbów. Zakręconych hobbystów, którzy z popiskującą laską przypominającą podkaszarkę do trawy, przemierzają pola, plaże i lasy w nadziei znalezienia czegoś więcej niż tylko kapsli po piwie.

Ale po kolei. By dobrze odnaleźć się w sytuacji prawnej detektorystów (bo i tak się o nich mówi), najpierw trzeba ustalić parę faktów. Po pierwsze, wykrywacze metali są przyrządami legalnymi i dostępnymi w Polsce, w niekoncesjonowanej sprzedaży. Podobnie jak saperka, kompas i mapa ;) Oznacza to, że teoretycznie każdy może, z dnia na dzień, stać się poszukiwaczem skarbów! Natomiast praktycznie, trzeba jeszcze wcześniej sypnąć groszem, bo sprzęt do tanich nie należy. Rozpiętość cenowa jest bardzo duża: podstawowy detektor to koszt około tysiąca złotych, ale poważniejsza zabawka może kosztować nawet 10 tysięcy.
Przy takich kwotach, siłą rzeczy, może pojawić się pytanie, czy ta inwestycja się zwraca? W ten sposób dochodzi do drugiej ważnej kwestii, czyli podziału użytkowników wykrywaczy metali. Wyróżniamy dwie grupy: historyków (pasjonatów lub łowców skarbów „kopiących w ziemi na akord”) oraz szperaczy przerzucających ziarenka piasku na plaży w poszukiwaniu zaginionych 2zł. Podział jest o tyle istotny, że dotyczą ich różne przepisy.

W pierwszej kolejności rzut oka na plażowych szperaczy. Założenie jest takie, że na plaży nie szuka się zabytków. Celem jest raczej zgubiona biżuteria i monety (współczesne!). Ma to duże znaczenie, bo do poszukiwania takich przedmiotów nie jest potrzebne pozwolenie, tylko szczęście. Postępowanie w przypadku znalezienia „czegoś” regulują przepisy ustawy z dnia 20 lutego 2015 r. o rzeczach znalezionych (Dz. U. z 2015 r., poz. 397). Ponieważ takie poszukiwania nastawione są na intratne znaleziska, to zazwyczaj stosujemy art. 5 ust. 3 tej ustawy, zgodnie z którym kto znalazł pieniądze, papiery wartościowe, kosztowności, o których mowa w art. 21 ust. 4 [złoto, platyna, srebro, w tym monety, wyroby użytkowe ze złota, platyny lub srebra, kamieni szlachetnych, pereł oraz koralu], lub rzeczy o wartości historycznej, naukowej lub artystycznej i nie zna osoby uprawnionej do ich odbioru lub nie zna jej miejsca pobytu [a przecież nie zna], oddaje rzecz niezwłocznie właściwemu staroście [właściwemu ze względu na miejsce znalezienia rzeczy].” Jednak aby starosta nie musiał gromadzić pięciogroszówek, to w art. 12 ust. 4 wskazano, że może on odmówić przyjęcia rzeczy której szacunkowa wartość nie przekracza 100zł. Hurra! – monety należą do znalazcy ;)
A co z biżuterią? W takim przypadku starosta sporządza ich szczegółowy opis (art. 21 ust. 4), oraz w przypadku gdy szacunkowa wartość rzeczy przekracza 100 złotych, umieszcza wezwanie na specjalnej tablicy ogłoszeń w urzędzie, na okres roku, licząc od dnia znalezienia rzeczy oraz zamieszcza ogłoszenie w BIP. Natomiast jeżeli szacunkowa wartość przekracza 5000 złotych, zamieszcza również ogłoszenie w dzienniku o zasięgu lokalnym lub ogólnopolskim (art. 15 ust. 3). I jeśli nikt się przez ten rok nie zgłosi, to wtedy szczęśliwy znalazca jest wzywany do odbioru swojego znaleziska, w terminie nie krótszym niż 2 tygodnie. Oczywiście za roczne przechowywanie rzeczy przez starostę, utrzymanie w należytym stanie i próby odnalezienia właściciela znalazca musi staroście zapłacić :D Natomiast jeśli właściciel znajdzie się w przeciągu tego roku, to zgodnie z art. 10 ust. 1 znalazcy przysługuje znaleźne w wysokości 1/10 wartości rzeczy…
Jakoś mnie nie dziwi, że wszystko co znajdą plażowi szperacze ląduje w kieszeni. A co do kwestii, ile jest takiego towaru w piasku, to zdania są bardzo podzielone. Jedni twierdzą, że w sezonie poszukiwanie oznacza darmowe wakacje, inni że na polskich plażach to żaden zysk. Na pewno żaden, kiedy działamy legalnie.

Druga grupa to historycy: non profit i łowcy skarbów-biznesmeni. W obu przypadkach sytuacja prawna jest dużo bardziej skomplikowana, bowiem zgodnie z art. 36 ust. 1 pkt 12 ustawy z dnia 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami (Dz. U. z 2014 r., poz. 1446, z późn. zm.) poszukiwanie ukrytych lub porzuconych zabytków ruchomych, w tym zabytków archeologicznych, przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania wymaga pozwolenia wojewódzkiego konserwatora zabytków. W ustawie starano się również określić, co jest zabytkiem: nieruchomość lub rzecz ruchomą, ich części lub zespoły, będące dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowiące świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową (art. 3 pkt 1). Taka definicja jest przez środowisko bardzo krytykowana ze względu na brak precyzyjności i nadmiernie szeroki zakres. Co więcej, poszukiwacze-amatorzy zwracają uwagę na pewne zjawisko świadczące o niekonsekwencji w stosowaniu zapisów ustawy. Otóż wszelkie „świadectwa minionej epoki”, które znajdują się w warstwie humusu [ziemi, nie potrawy] odgarnianego koparką z stanowiska archeologicznego, są zwykłymi śmieciami o marginalnym znaczeniu historycznym. Jednak jeśli zostaną odnalezione przez amatora, za pomocą detektora, to jest to już zabytek ;) No, ewidentnie coś tu nie gra.
Jak by jednak na to nie patrzeć, to poszukiwania historyka łatwo zakwalifikować do ukierunkowanych na znalezienie „zabytków ruchomych”. Czyli potrzebne jest uzyskanie pozwolenia, bo jego brak może się wiązać z odpowiedzialnością karną. Ale jeszcze zanim o karach to krótko o trybie uzyskiwania takiej zgody, gdyby ktoś myślał, że to nie kłopot działać legalnie… Otóż kłopot. Zgodnie z § 9 rozporządzenia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z dnia 14 października 2015 r. w sprawie prowadzenia prac konserwatorskich, prac restauratorskich, robót budowlanych, badań konserwatorskich, badań architektonicznych i innych działań przy zabytku wpisanym do rejestru zabytków oraz badań archeologicznych i poszukiwań zabytków (Dz. U. z 2015 r., poz. 1789) wniosek o pozwolenie na prowadzenie poszukiwań przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania powinien zawierać:
1)     imię, nazwisko i adres lub nazwę, siedzibę i adres wnioskodawcy;
2)     wskazanie miejsca poszukiwania zabytków;
3)     wskazanie przewidywanego terminu rozpoczęcia i zakończenia poszukiwań zabytków;
4)     uzasadnienie wniosku;
5)     imię, nazwisko i adres osoby kierującej poszukiwaniami zabytków albo samodzielnie prowadzącej te poszukiwania.
Ponadto do wniosku dołącza się:
1)     program poszukiwania zabytków albo prowadzenia badań archeologicznych;
2)     dokument potwierdzający posiadanie przez wnioskodawcę tytułu prawnego do korzystania z nieruchomości, uprawniającego do występowania z tym wnioskiem, albo oświadczenie wnioskodawcy o posiadaniu tego tytułu, a w przypadku gdy z wnioskiem występuje podmiot zamierzający prowadzić te działania, zgodę właściciela lub posiadacza nieruchomości na ich prowadzenie albo oświadczenie, że właściciel lub posiadacz tej zgody nie udzielił;
3)     zgodę dyrektora parku narodowego albo regionalnego dyrektora ochrony środowiska, w przypadku poszukiwania zabytków odpowiednio na terenie parku narodowego albo rezerwatu przyrody.
Do tego należy uiścić opłatę skarbową – 89zł i viola!
A jednak to nie koniec, bo jak wynika z informacji od osób praktykujących te prawne zabiegi, cały szkopuł tkwi w wymaganym „programie poszukiwań”. Ponieważ nie został on doprecyzowany w rozporządzeniu, każdy Wojewódzki Konserwator Zabytków może oczekiwać mniej lub bardziej szczegółowych programów. Najczęściej w takim programie wymaga się:
1)     całą masę oświadczeń o znajomości przepisów i zgodzie na określony tryb postępowania ze znaleziskami,
2)     specyfikacji sprzętu planowanego do wykorzystania w poszukiwaniach,
3)     mapy terenu w skali 1:25000,
4)     wskazania celu poszukiwań, ewentualnie opisania historii miejsca planowanych poszukiwań,
5)     rzadziej podania zainteresowania i doświadczenia poszukiwacza.

W sumie te elementy sprawiają, że większość osób rezygnuje z papierologii i woli działalność na Nielegalu ;) Ciężko się dziwić, bo poziom skomplikowania jest naprawdę spory! Stąd też, zamiast zalewać Wojewódzkich Konserwatorów Zabytków wnioskami o pozwolenia, poszukiwacze skarbów wolą uprawiać partyzantkę i polegać na podwójnym szczęściu – znalezieniu zabytku i niedaniu się złapać ;) Popularnością cieszą się również dobre rady „doświadczonych” kolegów, dostępne np. na stronie http://detektorysta.blog.pl/prawo/ (stan na dzień 20.04.2017 r.):
Do lasu nie wchodzimy z łopatą – możemy już z niego nie wyjść. Straż leśna wywiezie nas i łopatę do najbliższej komendy policji.” – WTF?
Po polach chodzimy wyłącznie na obrzeżach lub wcześniej przygotujmy sobie drogę ucieczki w przypadku zauważenia przez policję.” – Kroczysz śladami historii? Zabezpiecz przyszłość :D
Miejmy w kieszeni trochę znalezionych groszaków, aby w razie czego móc okazać policji czego szukamy.” – Sprytne, zwłaszcza w lesie lub na polu O.o
Nie nośmy przy sobie wielkiej łopaty – to wzbudza podejrzenia.” – Bo wielki wykrywacz metali to chleb powszedni…
Możemy ze sobą zabrać na poszukiwania dzieci – wtedy służby porządkowe traktują nasze poszukiwania jako zabawę z dziećmi.” – HIT! Jednak ze względów bezpieczeństwa proponuję dzieci zastąpić kukłami ;)

Oczywiście można być antysystemowcem i podążać za tymi wesołymi wskazówkami, ale trzeba liczyć się z możliwymi konsekwencjami. A te mogą być całkiem poważne. Na dodatek, na początku 2016 r. środowisko poszukiwaczy zabytków obiegły niepokojące wieści o policyjnej nagonce wycelowanej w ich działalność. W Internecie dostępne są historie o porannych wizytach smutnych panów z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw [sic!], stosowaniem podsłuchów i prowadzeniem innych czynności operacyjno-rozpoznawczych lub dochodzeniowo-śledczych. Można odnieść wrażenie że historycy-amatorzy to grube ryby przestępczego półświatka… Wracając jednak do przepisów karnych, zacznę od prowadzenia poszukiwań bez wymaganego pozwolenia. W art. 111 ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami czytamy:
1. Kto bez pozwolenia albo wbrew warunkom pozwolenia poszukuje ukrytych lub porzuconych zabytków, w tym przy użyciu wszelkiego rodzaju urządzeń elektronicznych i technicznych oraz sprzętu do nurkowania, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.
2. W razie popełnienia wykroczenia określonego w ust. 1 można orzec:
1) przepadek narzędzi i przedmiotów, które służyły lub były przeznaczone do popełnienia wykroczenia, chociażby nie stanowiły własności sprawcy;
2) przepadek przedmiotów pochodzących bezpośrednio lub pośrednio z wykroczenia;
3) obowiązek przywrócenia stanu poprzedniego lub zapłaty równowartości wyrządzonej szkody.”
Jeśli wykrywacz metali był z wyższej póki, to przy jego przepadku grzywna może wydać się śmieszna ;)
To oczywiście nie koniec, tylko wskazówka dla organów ścigania, że warto szukać, ale nie w ziemi – w plecaku, torbie, kieszeniach poszukiwacza oraz jego mieszkaniu ;) Jeśli uda się znaleźć coś, co spełnia szeroką definicję zabytku, to prokurator może spróbować oskarżenia z art. 108 ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami („Kto niszczy lub uszkadza zabytek, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.”). Niewłaściwe przechowywanie, samodzielne wydobycie itd. może oznaczać niszczenie lub uszkadzanie, a to jak widać jest już przestępstwem. Na podorędziu jest jeszcze art. 110 ust. 1: „Kto będąc właścicielem lub posiadaczem zabytku nie zabezpieczył go w należyty sposób przed uszkodzeniem, zniszczeniem, zaginięciem lub kradzieżą, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.”. A gdyby było mało to w art. 116 ust. 1 czytamy: „Kto niezwłocznie nie powiadomił wojewódzkiego konserwatora zabytków lub wójta (burmistrza, prezydenta miasta) albo dyrektora urzędu morskiego o przypadkowym odkryciu przedmiotu, co do którego istnieje przypuszczenie, iż jest on zabytkiem archeologicznym, a także nie zabezpieczył, przy użyciu dostępnych środków, tego przedmiotu i miejsca jego znalezienia, podlega karze grzywny.”. Nikt się nie wywinie!
Więcej, bo zgodnie z art. 35 ust. 2 ustawy o ochronie zabytków „Własność Skarbu Państwa stanowią również przedmioty będące zabytkami archeologicznymi, pozyskane w wyniku poszukiwań, o których mowa w art. 36 ust. 1 pkt 12. [czyli z wykrywaczem metali]”. Nieprzekazując zabytku organom państwa, poszukiwacz dopuszcza się więc przestępstwa przywłaszczenia, w tym przypadku własności Skarbu Państwa, czyli znalezionego zabytku: art. 284 § 3 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (Dz. U. z 2016, poz. 1137, z późn. zm.) „W wypadku mniejszej wagi lub przywłaszczenia rzeczy znalezionej, sprawca podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.”.

Reasumując, jeśli poszukiwacz skarbów ma zacięcie historyczne, to w najlepszym razie grozi mu utrata sprzętu i grzywna. W przypadku dalszego rozwoju wydarzeń, również przeszukanie mieszkania i więzienie. Środowisko łowców skarbów wielokrotnie starało się doprowadzić do zmiany przepisów, dostosowania ich do realiów polskiej archeologii zarówno amatorskiej jak i profesjonalnej lub chociaż poprawić w społeczeństwie swój wizerunek kryminalisty. Niestety bezskutecznie. Dla ustawodawcy, archeolog/historyk-detektyw-amator to przestępca, który w głowie ma tylko rządzę zawłaszczenia zabytków, należących do Skarbu Państwa. Opcja, że to pasjonat, który chce pomagać w odkrywaniu historii i krzewieniu jej w społeczeństwie nie wchodzi w grę. Błędne koło penalizacji jest zamknięte. Łowca skarbów zwykle działa bez pozwolenia, a w takim przypadku zgłoszenie znalezionego zabytku wiąże się dla niego z odpowiedzialnością karną. Dlatego nie ujawniają się, czym mimowolnie uzasadniają argument o działaniu na szkodę Skarby Państwa i grabieży dóbr narodowych. Dla takich osób nie ma taryfy ulgowej i nie ma powodów do ułatwiania im poszukiwań… A najbardziej traci na tym nasza wiedza historyczna…

Mateusz Siek 
Warszawa 24.04.2017 r.