wtorek, 20 września 2016

Nielegal #10/16

Siódme: nie kradnij! Nawet w Internecie! [cz. II]

W pierwszej części starałem się przybliżyć problematykę praw autorskich w kontekście publikowania treści w Internecie. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że dla większości osób, to czysto teoretyczne rozważania, a kwestia legalności przeglądanych stron jest drugorzędna. Dlatego w tej części skupię się na prawach autorskich z zakresu dużo bliższego każdemu internaucie. Mianowicie co i jak wolno ściągać z Sieci oraz jak blisko nam do złodziejstwa?

W Internecie można podobno znaleźć wszystko. Każdy film, książkę, muzykę grafikę. Wszystko to można ściągnąć, czasem jeszcze przed premierą. Część osób, nawet nie wie, że Internet może służyć do czegoś poza ściąganiem filmów i muzyki ;) Na tym mechanizmie opierają się również niemal wszystkie reklamy usługodawców łączy internetowych: „szybsze ściąganie muzyki”, „film w minutę” itp. Chyba nie trzeba przypominać, że te utwory są objęte prawami autorskimi. Ściągaliście kiedyś jakiś utwór z Internetu? Mp3 lub film? Wszyscy??!! A macie poczucie, że dokonaliście kradzieży? Że pozbawiliście kogoś jego własności?
Otóż wcale niekoniecznie łamaliście prawo ;) Zasada jest taka, że winny jest diler, a nie klient. Czyli ściąganie plików z sieci nie jest zabronione. Zgodnie z art. 23 ww. ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2016 r., poz. 666, z późn. zm.) „1. Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego. Przepis ten nie upoważnia do budowania według cudzego utworu architektonicznego i architektoniczno-urbanistycznego oraz do korzystania z elektronicznych baz danych spełniających cechy utworu, chyba że dotyczy to własnego użytku naukowego niezwiązanego z celem zarobkowym.
2. Zakres własnego użytku osobistego obejmuje korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów przez krąg osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego.”
Ponadto byłoby karkołomnym wymagać od każdego, by na własną rękę ustalał, czy dystrybutor danego pliku posiada prawo (licencję) do jego udostępniania. Ciężar winy został w całości przeniesiony na osobę/firmę udostępniającą – wbrew prawu – utwór chroniony prawami autorskimi. Zwykły Kowalski nie ponosi odpowiedzialności za to, że ktoś mu dany utwór udostępnił.
Ale jest i haczyk! Bardzo popularną metodą ściągania plików są programy bazujące na mechanizmie p2p (ang. peer-to-peer), czyli popularne torrenty. Polega to na tym, że każdy komputer w systemie p2p pełni zarówno funkcję użytkownika, jak i serwera. Jednocześnie pobiera plik i udostępnia już pobrany fragment wszystkim innym użytkownikom (nie tylko pozostającym w „związku osobistym”). p2p jest ogromnie popularne, prężnie działa (udostępniania nie da się wyłączyć lub uniemożliwić) i jest NIELEGALNE w przypadku operowania utworami chronionymi. Warto też przypomnieć historię wezwań do zapłaty kierowanych do użytkowników torrentów, w związku z udostępnianiem (samoistnym przy pobieraniu) filmów objętych ochroną praw autorskich. Choć sprawa rozeszła się po kościach to wiele osób najadło się strachu – i chyba słusznie ;)
Co innego, kiedy film, muzykę lub książkę ściągamy bezpośrednio z serwera (np. rapidshare czy Chomikuj.pl). Tu – niezależnie od moralnej oceny naszego postępowania – nikt nie złamie prawa, jeśli ściągnie dowolny utwór. Chyba, że go za pośrednictwem tego portalu, również udostępni ;) Wychodzi na to, że można legalnie kraść… Tym samym niegdysiejsze przesłanie z płyt Kazika ("Bez tej płyty z głodu nie umrzesz. Jeśli tak bardzo kochasz naszą muzykę, że musisz ją kupić od tego, który nam ją ukradł - to wybacz, ale nie chcemy byś jej słuchał. Kto kupuje płyty od złodzieja jest kutasem i niech spierdala - po dwakroć!") pozostaje już jedyną metodą oddziaływania na ostatecznego odbiorcę nielegalnie rozpowszechnianego utworu.
Jednak nawet w przypadku serwerów takich jak Chomikuj.pl lub rapidshare stróże praw autorskich nie ustępują. Niestety często strzelają całkowicie na oślep, utarło się już nawet określenie dla takiego działania – copyright trolling. Na przykład niedawno Internet obiegła, pozornie zabawna, historia wytwórni Warner Bros, która (dokładniej to działająca w jej imieniu firma antypiracka Vobile Inc.) zgłosiła do Google wniosek o usunięcie z wyników wyszukiwania własnej strony, jako zawierającej treści pirackie :D Historia pozornie zabawna, bo tak naprawdę obrazuje, jak bardzo chaotyczne i nierzetelne są prace „firm antypirackich”. Często w ten sposób usuwane są treści legalne (wielkie koncerny powodowały usunięcia nagrań miauczenia kota i treli ptaków, jako rzekomo naruszające ich prawa autorskie), ale zdarzają się też działania wymierzone w bezpośrednią konkurencję. Druzgoczącym przykładem jest Microsoft, który regularnie zgłaszał do Chomikuj.pl kopie dystrybucyjne systemu Linux – konkurencji Windowsa – jako  naruszające prawa autorskie. Właściciel serwera, bez namysłu usuwał wszystkie wskazane pliki [sic!]. Takie działanie opiera się na procedurze notice and takedown. Polega ona na powiadomieniu e-usługodawcy (serwera, np. Chomikuj.pl, YouTube), że wskazany plik narusza prawa autorskie. Na podstawie takiego zgłoszenia plik może zostać usunięty - wtedy nikt ważny nie ma do nikogo pretensji - lub serwer może takie zgłoszenie zignorować i przyjąć na siebie dalszą odpowiedzialność za rozpowszechnianie pliku. Oczywiście zazwyczaj operatorzy wolą kasować wszystko jak leci i nie mieć zmartwienia. Dlatego właśnie procedura notice and takedown stosowana jest często bez namysłu. Walka z piractwem trwa, a skoro nie da się uderzyć w użytkowników, to można pokasować pliki. Szkoda, że wszystkie :/ Jak widać Internetów nie da się opanować, a działania antypirackie to często wylewanie dziecka z kąpielą.
Podsumowując:
1.    Torrenty są NIELEGALNE.
2.    Pobieranie (na własny użytek) z serwerów jest legalne.  
3.    Copyright trolling szaleje :D
Mateusz Siek
Warszawa 19.09.2016 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz