czwartek, 28 lipca 2016

Nielegal #7/16

1.08 trenuj z syrenami! 
Jak co roku, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, mieszkańcy stolicy uczczą pamięć bohaterów tamtych wydarzeń. W całej Warszawie zawyją syreny, a ruch uliczny zatrzyma się na minutę. Ta krótka lecz przejmująca chwila zadumy niejednym wyciska łzy z oczu. Życie wtedy na moment zamiera i słychać tylko ryk sygnałów alarmowych. Alarmowych?

Otóż sieć syren alarmowych wykorzystywanych w ramach obchodów rocznicowych wybuchu Powstania Warszawskiego stanowi część systemu powiadamiania o zagrożeniach (skażeniach) na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. Regulacje dotyczące funkcjonowania tego systemu określone zostały w rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 7 stycznia 2013 r. w sprawie systemów wykrywania skażeń i powiadamiania o ich wystąpieniu oraz właściwości organów w tych sprawach (Dz. U. z 2013 r., poz. 96). Zgodnie z § 10 ust. 2 tego rozporządzenia „Sygnały alarmowe i komunikaty ostrzegawcze mogą być wykorzystane wyłącznie w sytuacji rzeczywistego zagrożenia.” Nie da się ukryć, że okoliczności obchodów rocznicowych wybuchu Powstania Warszawskiego nie są sytuacją rzeczywistego zagrożenia. A jednak syreny wyją.

Dalej, w § 11 ust. 1 czytamy, że: „Minister Obrony Narodowej, minister właściwy do spraw gospodarki morskiej, minister właściwy do spraw wewnętrznych oraz minister właściwy do spraw administracji publicznej we współpracy z wojewodami prowadzą ogólnokrajowe treningi uruchamiania systemów i ich pracy w ramach krajowego systemu nie rzadziej niż raz w roku i ogólnokrajowe ćwiczenia dotyczące systemów nie rzadziej niż raz na trzy lata.” Czyli, jak pokazuje praktyka, co roku 1-ego sierpnia w województwie mazowieckim przeprowadzany jest trening syren ;) Dzięki takiemu sprytnemu wybiegowi można w piękny sposób upamiętnić wybuch Powstania Warszawskiego. O ile efekt końcowy jest naprawdę wspaniały, to droga do niego może budzić pewne wątpliwości…
Wojewoda ogłasza trening syren alarmowych na 1-ego sierpnia ale jego intencją są oczywiście obchody rocznicowe, a nie żadne tam treningi. Żeby osiągnąć ten, notabene słuszny cel, wojewoda musi niejako obchodzić przepisy. Nie może zwyczajnie skorzystać z dostępnej infrastruktury – musi „kombinować” z treningami itp. Oczywiście nie ma w tym, nic nielegalnego ale dziwi czemu w rozporządzeniu (stosunkowo świeżym – 2013 r.) nie stworzono mechanizmu wykorzystania syren do innych celów niż alarmowe? Po co tworzyć fikcję treningu. Oczywiście rozwiązanie to funkcjonuje i sprawdza się w praktyce ale w swojej istocie stanowi obejście przepisów. Czy Rada Ministrów, już na etapie projektu, zakładała takie stosowanie systemu alarmowego i taką formę jego sprawdzania? A może ktoś celowo stworzył „mechanizm treningów”, by można w dowolny sposób używać syren?
Niezależnie od oceny tego rozwiązania, ważne jest by 1-ego sierpnia o godzinie 17:00, gdy usłyszymy ryk syren alarmowych – zatrzymać się i uczcić minutą zadumy pamięć o tamtych wydarzeniach i ich uczestnikach. Warto też zgłębić wiedzę o tym dramatycznym zrywie niepodległościowym, który krwawymi literami wpisał się w karty historii Polski. A szczególnie gorąco polecam odwiedzenie Muzeum Powstania Warszawskiego.

Mateusz Siek
Warszawa 27.07.2016 r.

wtorek, 19 lipca 2016

Nielegal #6/16

Książki nielegalne 

Odwiedzając dzisiejsze księgarnie, mogłoby się wydawać, że w Polsce nie ma, absolutnie żadnego ograniczenia w dostępie do literatury. Możemy kupić każdą książkę – niezależnie od tematyki i jej „ostrości”. Okrucieństwa Kosińskiego, perwersje de Sade, czy inne mniej wyszukane ale równie bezpośrednie erotyki i thrillery zapełniają półki w salonach książek oraz księgarnie internetowe. Naturalnym ograniczeniem jest oczywiście dostępność danej pozycji w polskim wydaniu lub oryginału na rynku wydawniczym ale nie to stanowi istotę zagadnienia. Pytanie, które należy sobie zadać, to czy rzeczywiście w Polsce nie funkcjonuje już żaden odpowiednik urzędu z Mysiej oraz czy powszechna dostępność literatury to standard?

Oczywiście, w pierwszej kolejności, od razu nasuwają się dwa tytuły uchodzące za zakazane w Polsce. Jest to Mein Kampf Adolfa Hitlera i Manifest Komunistyczny Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Są to dwa flagowe przykłady książek, które w kontekście art. 256 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (Dz. U. z 1997., nr 88, poz. 553, z późn. zm.; dalej kk) wydają się być nielegalne. Zgodnie bowiem z § 1 tego przepisu, kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Natomiast w myśl § 2 tej samej karze podlega, kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, zawierające treść określoną w § 1 albo będące nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej.

Pierwsza książka z uwagi na treści faszystowskie, druga zaś z uwagi na komunistyczne, wypełniają dyspozycje przytoczonego przepisu. Tym samym, wydawać by się mogło, że dystrybucja tych książek grozi karą ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Otóż nie do końca, bowiem w myśl art. 256 § 3 kk, nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w § 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej, edukacyjnej, kolekcjonerskiej lub naukowej. A jak się słusznie można domyślać, każdy kto dystrybuuje te książki lub sprzedaje je z własnych zbiorów, robi to w ramach działalności opisanej w § 3 :D

Niezależnie jednak od powyższego, Mein Kampf jest uważane za niedostępne w Polsce. Przyczyną tego były jednak wyłącznie prawa autorskie pozostające w dyspozycji Krajowego Rządu Bawarii, który zapobiegając rozpowszechnianiu książki nie udzielał nikomu zgody na jej wydawanie. Prawa te jednak wygasły z końcem 2015 r. i obecnie książka stanowi tzw. część domeny publicznej. Wcześniej była wydawana w polskim tłumaczeniu, jednak niewielkim nakładem, a jeden z wydawców przypłacił to karą 3 miesiące więzienia w zawieszeniu na 2 lata oraz 10 tys. zł grzywny (naruszył prawa autorskie). Dziś można śmiało dystrybuować tę książkę, bez obawy o prawne konsekwencje swojego działania. Inna kwestia to czy aby na pewno warto?

Poza powyższymi przykładami, znane są również tytuły „zakazane” przez sąd. Przypadki te wiążą się z naruszeniem dóbr osobistych osób w nich opisywanych. Zgodnie z art. 23 ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. Kodeks cywilny (Dz. U. z 2016 r., poz. 380, z późn. zm.; dalej kc) dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach. Natomiast w art. 24 § 1 i 2 kc czytamy: § 1 Ten, czyje dobro osobiste zostaje zagrożone cudzym działaniem, może żądać zaniechania tego działania, chyba że nie jest ono bezprawne. W razie dokonanego naruszenia może on także żądać, ażeby osoba, która dopuściła się naruszenia, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, w szczególności ażeby złożyła oświadczenie odpowiedniej treści i w odpowiedniej formie. Na zasadach przewidzianych w kodeksie może on również żądać zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny. § 2. Jeżeli wskutek naruszenia dobra osobistego została wyrządzona szkoda majątkowa, poszkodowany może żądać jej naprawienia na zasadach ogólnych.

Ciekawym przykładem może być spór Weroniki Rosati z autorem książki „Nocnik” – Andrzejem Żuławskim. W swojej powieści, jednej z „negatywnych” bohaterek, autor nadał cechy pozwalające zidentyfikować aktorkę. Sąd Okręgowy w Warszawie w wyroku z dnia 19 lutego 2014 r. (sygn. akt II C 128/10) orzekł, że naruszone zostały jej dobra osobiste i nakazał przeproszenie aktorki oraz wypłacenie jej zadośćuczynienia w wysokości 100 tyś zł. Oddalił jednak powództwo w zakresie zakazu rozpowszechniania książki wskazując, że „(…) należy uznać, iż cel jaki zakaz ten miały osiągnąć, czyli ubezskutecznić możliwość dostępu do treści, które stanowiły naruszenie dóbr osobistych powódki nie może być za pomocą tego środka osiągnięty. Skoro bowiem książka znajduje się w obrocie, a obowiązywanie prawie czteroletniego zakazu rozpowszechniania nie wpłynęło w znacznym stopniu na brak zainteresowania tą książką to należy uznać, iż zakaz ten jest również nieskuteczny”. [Inna kwestia, że na podstawie art. 730 ustawy z dnia 17 listopada 1964 r. Kodeks postępowania cywilnego (Dz. U. z 2014 r., poz. 101, z późn. zm.; dalej kpc) w związku z art. 755 kpc Sąd Apelacyjny w Warszawie – w ramach zabezpieczenia roszczeń – zakazał rozpowszechniania, w tym wprowadzania do obrotu, książki do czasu prawomocnego zakończenia postępowania.] Ponadto, co bardzo istotne dla analizy obecnych możliwości cenzorskich, sąd stwierdził, że „Przede wszystkim należy zauważyć, iż rolą sądu nie jest cenzurowanie dzieł artystycznych. Dodatkowo usunięcie wszystkich fragmentów z książki (…) dotyczących E. stanowiłoby nieproporcjonalne naruszenie wolności twórczości artystycznej A. Ż.” Czyli cenzura jednak zna swoje granice.

Przypadkiem z całkiem innej beczki są biografie znanych osobistości. Tu panuje przewrotna teoria spiskowa, zgodnie z którą część takich książek napisano z myślą o zainkasowaniu odpowiedniej kwoty za ich niepublikowanie! Całą resztę można już dopowiedzieć sobie samemu – zgodnie z własną fantazją ;)

Reasumując, wszystkie książki są legalne, chyba że sąd uzna inaczej :D Na szczęście można liczyć na powściągliwość wymiaru sprawiedliwości w zapędach cenzorskich, no chyba że ktoś przegnie ;) Zazwyczaj jednak są to zakazy o charakterze zabezpieczenia roszczeń – czyli czasowe, do wydania wyroku.

Mateusz Siek
Warszawa 18.07.2016 r.

wtorek, 12 lipca 2016

Nielegal #5/16

Szybcy i pszczeli 
Lato jest okresem grillowania, piknikowania, leżakowania, czyli generalnie siedzenia na świeżym powietrzu. Otwarte piwko, słodka drożdżówka to zwykle bezpośrednie zaproszenie dla bzyczących intruzów. Nurkowanie w soku lub zebranie na ciastku jest normą dla żółto-czarnych koleszków. W tym miejscy trzeba oczywiście przypomnieć zasadniczą różnicę pomiędzy pszczołami i osami: te pierwsze zapylają kwiatki, są łagodne i produkują miód, podczas gdy osy to zwykłe skruwiele. Dlatego warto przyjrzeć się bliżej tylko pszczołom ;) Jak się okazuje litera prawa ich nie ominęła... 

Kodeks cywilny jest jednym z podstawowych i głównych aktów normatywnych w polskim prawie. Jego ustawowa ranga wskazuje na to, że zostały w nim określone ogólne zasady i podstawowe instytucje funkcjonujące w zakresie stosunków cywilnoprawnych. Kwestie szczegółowe, dotyczące bardziej sprecyzowanych zagadnień zostały określone w aktach wykonawczych oraz innych ustawach lub przepisach niższej rangi. Kodeks cywilny jest swoistym kręgosłupem w szkielecie przepisów prawa cywilnego. Osoby i czynności prawne, prawo rzeczowe, prawo zobowiązań, prawo spadkowe, etc. W sumie ponad tysiąc artykułów! Przy takim rozmachu musiały trafić się perełki ;) A szczególnie lubianą przez studentów prawa, jest art. 182 ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 Kodeks cywilny (Dz. U. z 2016 r., poz. 380), w którym czytamy:
§1 Rój pszczół staje się niczyim, jeżeli właściciel nie odszukał go przed upływem trzech dni od dnia wyrojenia. Właścicielowi wolno w pościgu za rojem wejść na cudzy grunt, powinien jednak naprawić wynikłą stąd szkodę.
§ 2. Jeżeli rój osiadł w cudzym ulu niezajętym, właściciel może domagać się wydania roju za zwrotem kosztów.
§ 3. Jeżeli rój osiadł w cudzym ulu zajętym, staje się on własnością tego, czyją własnością był rój, który się w ulu znajdował. Dotychczasowemu właścicielowi nie przysługuje w tym wypadku roszczenie z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia.
WTF?! Pszczoły, ule, roje i jeszcze ten pościg. Takie przepisy utwierdzają człowieka w przekonaniu jak mało w życiu widział i słyszał. Osobiście nigdy bowiem nie odnotowałem pogoni za rojem pszczół i to jeszcze z kodeksem w ręce :D A tu się okazuje, ze to problem ważki i szeroko omawiany. Czy pszczoły to zwierzęta, czy rzeczy? Zwierzęta… ale rój to już rzecz. Rzecz złożona, czy zbiór rzeczy? A kiedy na egzaminie okazuje się że profesor dopytuje o teoretyczne założenia tego życiowego przepisu, to szerokie uśmiechy studentów prawa szybko znikają.
Odpowiedzią na pytanie, skąd w Kodeksie cywilnym wziął się pszczeli przepis, może być data uchwalenia tej ustawy (oraz jej pierwowzorów). Rzeczywistość lat siedemdziesiątych „lekko” odbiegała od dzisiejszej. Możliwe, że pościgi za pszczołami były zjawiskiem nagminnym i wymagającym stosownych regulacji, rangi ustawowej. Ale czemu przez te wszystkie lata nie pokuszono się o wykreślenie art. 182 z Kodeksu cywilnego nie wie chyba nikt. Efekt jest taki, że do dziś, za pszczołami możemy legalnie forsować płot sąsiada. 
Aby jednak oddać sprawiedliwość, muszę dodać, że badając ten przepis trafiłem na stronkę pszczoły.pl, gdzie bardzo poważnie podchodzi się do tego zagadnienia… kpina może być, w oczach niektórych, nieuzasadniona. Ale LEGALNA :D
Przytoczony powyżej przepis jest na tyle popularny w świecie akademickim, że dorobił się nawet własnego funpage na FB, który pozdrawiam i polecam ;)

Mateusz Siek
Warszawa 11.07.2016 r.

poniedziałek, 4 lipca 2016

Nielegal #4/16

Cena ostateczna 
W sklepach panują letnie wyprzedaże. To dobra okazja do zakupów po trochę uczciwszych cenach niż na co dzień. Ale czasem sklep, w obawie o swoją marżę, wprowadza klienta w błąd, czasem też zwyczajnie myli się. Zapewne każdemu zdarzyło się kiedyś, że robiąc zakupy natrafił na produkt po bardzo atrakcyjnej cenie, która przy kasie okazała się pomyłką, a ta rzeczywista była sporo większa. Zazwyczaj w takiej sytuacji sprzedawca upiera się przy cenie wyższej, tłumacząc, że ta okazyjna jest już nieaktualna, niezgodna z wprowadzoną do systemu itp. Sporna sprawa, która cena jest w takiej sytuacji LEGALNA? 

Oczywiście ta, po zapoznaniu, z którą zdecydowaliśmy się dany produkt kupić, czyli „nasza cena”. Zgodnie bowiem z art. 543 ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 roku Kodeks cywilny (Dz. U. z 2016 r., poz. 380, z późn. zm.) wystawienie rzeczy w miejscu sprzedaży na widok publiczny, z oznaczeniem ceny, uważa się za ofertę sprzedaży. My natomiast podchodząc do kasy przyjmujemy ww. ofertę, zawierając jednocześnie umowę sprzedaży. Ktoś dał ciała, klamka zapadła. Przeważnie przyczyną opisanej rozbieżności jest nieskorygowanie etykiet po zakończonej promocji lub pomyłka przy drukowaniu. W takiej sytuacji warto zrobić zdjęcie korzystniejszej dla nas ceny, aby ewentualnie móc w przyszłości udowodnić swoją rację. Może to też stanowić pewien argument w rozmowie ze sprzedawcą. Reasumując: jeżeli gdzieś w sklepie znajdziemy cenę jednoznacznie dotyczącą interesującego nas produktu, to jest ona wiążąca dla sprzedawcy i ma on obowiązek sprzedać nam go po takiej właśnie cenie. To, że na półce obok taki sam produkt ma etykietę z wyższą ceną lub, że na wszystkich pozostałych ubraniach cena jest wyższa albo inne podobne okoliczności nie mają znaczenia. Liczy się oznaczenie ceny, które skłoniło nas do zakupu.
Jak wskazuje praktyka, kierownictwo dużych sklepów jest świadome praw i obowiązków wynikających z przepisów prawa i respektuje postanowienia art. 543 kc. Z małymi przedsiębiorcami może być dużo ciężej, bowiem często sprzedawca jest zarazem właścicielem, który poczuje pomyłkę na własnej kieszeni.

Najlepiej problem załatwić od ręki. Jeśli sprzedawca nie widzi takiej możliwości, czyli nie zna obowiązujących przepisów, wtedy warto wzywać pracowników wyższego szczebla. Praktyka wskazuje, że im wyżej w hierarchii, tym większe rozumienie obowiązujących regulacji albo raczej większa decyzyjność;) Polecam konsekwentnie obstawiać przy swoim, tłumacząc, że „takie są przepisy, a ich łamanie robi złą reklamę firmie”. W tej sytuacji nie ma miejsca na kompromisy – należy nam się i tyle! Straszenie prawnikami, to raczej ostateczność. W żadnym wypadku Policją, bo narazimy się tylko na śmieszność – Policja nie zajmuje się sprawami z zakresu prawa cywilnego. Czasem jednak problemu nie da się załatwić na miejscu. W takich przypadkach, jak wskazuje Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów [Krzysztof Lehmann] w wydanym w 2015 roku Vademecum Konsumenta, można szukać pomocy u: miejskiego (powiatowego) rzecznika konsumentów, konsumenckich organizacji pozarządowych, m.in. • Federacja Konsumentów, • Stowarzyszenie Konsumentów Polskich, wojewódzkich inspektoratów Inspekcji Handlowej lub ewentualnie w stałych polubownych sądach konsumenckich albo sądach powszechnych. To już jednak ostateczność i sporów ze spożywczaka nie rozstrzyga się tam.
Pozostaje jeszcze jedna ciekawa sytuacja, gdy stwierdzimy rozbieżność ceny produktu w konkretnym opakowaniu i ceny jednostkowej – podanej w odniesieniu do jednostki miary. Innymi słowy chodzi o przypadek, kiedy np. na etykiecie widnieje cena 5zł za butelkę 0,5l piwa i na tej samej etykiecie drobnym maczkiem jest przeliczenie, że to piwo kosztuje 2zł/l. Jedno ma się nijak do drugiego, bo skoro litr piwa kosztuje 2zł to butelkę powinniśmy kupić za złotówkę, a nie za 5! Otóż nie. W tej sytuacji wiążąca będzie dla naszej umowy sprzedaży cena konkretnego opakowania czyli te 5zł. Wynika to z art. 3 ust. 1 ustawy z dnia 9 maja 2014 r. o informowaniu o cenach towarów i usług (Dz. U. z 2014 r., poz. 915), zgodnie z którym cena to wartość wyrażona w jednostkach pieniężnych, którą kupujący jest obowiązany zapłacić przedsiębiorcy za towar lub usługę, natomiast cena jednostkowa to cena ustalona za jednostkę określonego towaru (usługi), którego ilość lub liczba jest wyrażona w jednostkach miar w rozumieniu przepisów o miarach. Jak widać przy cenie jednostkowej nie ma mowy o płaceniu jej przedsiębiorcy. Jest to raczej przelicznik pomocniczy ale na pewno nie zobowiązujący. Ewentualne błędy w tym zakresie absolutnie nie maja wpływu na cenę zakupu.
Na zakończenie dodam tylko, że watro kłócić się nawet o przysłowiową złotówkę. Dla sklepu to złotówka razy wszyscy klienci kupujący dany produkt. To istotne zwłaszcza kiedy pomyłka była celowa, a o takie nie trudno w niektórych sklepach…

Mateusz Siek
Warszawa 3.07.2016 r.